W środę późnym popołudniem spotykamy się z Iwoną i magą w Żywcu. Jedziemy na nocleg do położonego przy granicy ze Słowacją pensjonatu Oźna. Dość szybko idziemy spać ponieważ jutro przed nami kawał drogi samochodem jak i pieszej wędrówki. Ośrodek opuszczamy bladym świtem i jedziemy przez Słowację, Austrię do Słowenii. Trasę pokonujemy dość wartko i po kilku godzinach jesteśmy w Alpach Kamnicko-Sawińskich, które są pierwszym na południowym -wschodzie skalistym masywem alpejskim.
W planach mamy zdobycie najwyższego szczytu tego pasma – Grintovec (2558m).

Grintovci – najwyższy szczyt Alp Kamnicko-Sowińskich.
Samochód zostawiamy na parkingu obok schroniska Dom v Kamniski Bistrici (600m). Początek szlaku jest praktycznie płaski. Przechodzimy obok małej, położonej na polance kapliczki i leśną drogą, następnie szutrem łagodnie podchodzimy do Konca (890m). Znajduje się tu stacja kolejki towarowej, która prowadzi na Kokrsko sedlo (1793m), jest też tu niewielki leśny parking. Droga skręca w lewo i teraz dopiero zaczynamy serpentynowe długie podejście na wspomniane sedlo. Monotonnie podchodzimy lasem do stromego jaru. Dalej ścieżka zakosami prowadzi już bardziej odkrytym terenem. Idziemy i podziwiamy piękne lśniące w słońcu srebrzyste poszarpane ściany gór.
Co za widoki, a to dopiero początek. W dole majaczy Kokrska Dolina. W tak urzekającej scenerii pokonujemy ostatni odcinek podejścia po piargach. Po ponad 3 godzinach zmęczeni, głodni ale szczęśliwi widokiem Zolssovej Kočy opadamy na schroniskowe ławy. Okazały obiekt położony jest po zachodniej stronie przełęczy Kokrsko Sedlo, pomiędzy Grintovcem a Kalską górą. Schronisko jest duże i ma około 130 miejsc noclegowych w różnych pokojach.
Muszę dodać, że komunikacja z gospodarzami milowa jak i bezpośrednia na miejscu była bardzo dobra. Już drogą elektroniczną zaproponowano nam pokój 4 osobowy, a na miejscu miłą i ciepłą gościnę. Co niestety nie we wszystkich schroniskach miało miejsce, ale o tym napiszę później. Jedynym mankamentem w tej Kočy jest bardzo ograniczona woda bieżąca (2 umywalki). Najedzeni i „umyci” szybko zasypiamy w czyściutkiej pościeli. Kończymy pierwszy dzień naszego wędrowania.
Rano po delikatnym śniadaniu wyruszamy na wycieczkę.

Schronisko zostało już w dole. Tu widać potęgę gór, takie duże schronisko, a jak mizernie wygląda. Taki mały domek wciśnięty w siodle.
Pomiędzy dolinami Kokry i Savinji ciągnie się kręgosłup Alp Kamnicko-Sawińskich czyli grupa Grintovca. Już od schroniska dobrze znaczona ścieżka wiedzie pod górę. Dochodzimy do rozdroża i skręcamy w lewo. Trawersujemy dolinkę Spodnje jame. Dalej cały czas pod górę zakosami pokonujemy kolejne metry drogi. Przechodzimy obok skał Małego Kokrskega Grintovca (2450m) i podchodzimy po trawiasto-kamiennym zboczu Strehy. Przed nami ostatnie podejście na szczyt Grintovca (2558m).
Grzbiet zbudowany jest z wapieni. Pasmo na północ jest strome, są urwiska i ściany o imponujących wysokościach. Południowe stoki są słoneczne i porośnięte trawami i z skalnymi graniami. Najwyższy szczyt opisywanych Alp łatwo jest rozpoznawany ze względu na kształt regularnego stożka.

Wszyscy na szczycie – Grintovic (2258) – w tych Alpach wyżej się nie da.
Na górze stoi słup z oznaczeniami poszczególnych szczytów i jest nawet sporo miejsca do odpoczynku. Spędzamy na kulminacji dobre pół godziny bo widoki są imponujące. Oprócz kilku osób, 2 piesków mieliśmy też przyjemność obcować ze sprytnymi ptaszkami, które doskonale wpasowały się w tutejszy krajobraz. Nie sposób było tych „żebraków” nie wspomóc tym bardziej, że co odważniejsi jedli z ręki. Podziwiamy m. in. płaskowyż kresowy Veliki Podi (będziemy nim schodzić), pobliską Skutę i naszą drogę czyli kilkusetmetrowe ściany nad Jezerskiem. Nieświadoma Agnieszka po zobaczeniu owej ściany oznajmiła, że ona będzie schodziła cały czas na dół do płaskowyżu. Miłą niespodzianką okazał się szlak, który poprowadził nas właśnie na wspomniane ściany. Schodzimy północnym stokiem i od razu pionowo w dół na dobry początek. Dalej piargi, głazy i tak dobre pół godziny mocno skoncentrowani schodzimy pod Jezerski Grintovec (2447m).
Spotykamy tu grupę przesympatycznych Czechów z Moraw, którzy poczęstowali nas rumem. Po miłej konwersacji rozchodzimy się w przeciwne strony. Odpowiednio ubrani rozpoczynamy nasze pierwsze spotkanie z feretami. I po przejściu tego częściowo olinowanego grzbietu wszyscy zgodnie przyznaliśmy, że było to bardzo przyjemne, a widokowo piękne. Z braku czasu pozostawiamy Skutę na inny wyjazd i schodzimy wspomnianym płaskowyżem. Gęsto pofałdowana powierzchnia najeżona jest wapiennymi formacjami. Kraina ta wygląda, tak dziewczyny stwierdziły jak z księżycowego krajobrazu.

Grintovic z drugiej strony – spojrzenie za siebie.
Fakt świecące słońce cudownie oświetlało okalające płaskowyż monumentalne srebrzyste ściany gór. Ciekawość naszą już na górze zwrócił budynek stojący po drugiej stronie płaskowyżu. I zaczęły się spekulacje, co to może być. Najczęściej padało słowo-wychodek. Śmieszne, ale palące od dwóch dni słońce dało nam się we znaki i zabrało racjonalne myślenie. Bo gdzież po środku gór stał by wychodek. Oczywiście był to bezobsługowy schron turystyczny.

Fajne miejsce na biwak lub schronienie przed burza.
Szkoda, że nie założyłem się o piwko z moimi współtowarzyszkami wędrówki. Odpoczywamy przy tym tak dyskusyjnym obiekcie i podążamy dalej za czerwonym kółeczkiem. Przekonani, że będziemy schodzić już tylko w dół spotyka nas mało miła niespodzianka. Skwar i odkryty teren zrobił swoje. Zmęczeni, a tu jeszcze ścianka i to jaka! Mozolnie wspinamy się. Pocieszam dziewczyny, że to już na dzisiaj koniec wspinania i podchodzenia. Czeka nas już tylko zejście, najpierw do schroniska (odpoczywamy), a potem 3 godzinny marszu w dół. Nocleg mamy zarezerwowany w schronisku Dom v Kamniski Bistrici. Na dole jesteśmy po 20 ej. Młody gospodarz przyjmuje nas bardzo serdecznie. Zjadamy smaczną zupę, wypijamy piwko i szybciutko po kolei maszerujemy pod upragniony prysznic. Pokój mamy duży 4 osobowy. Czujemy się jak w hotelu. Tak jak poprzedniego dnia zapadamy szybko w sen. Minął nam drugi dzień wędrówki w górach zbudowanych z wapienia, którymi ozdobą są malownicze doliny. Jutro jedziemy w Alpy Julijskie.